Express-owa szukalnia

środa, 12 sierpnia 2015

Zmiana adresu bloga.

Od dzisiaj mój blog o mojej największej pasji jaką jest Muzyka zmienia swój adres docelowy. Posty muzyczne będę pisać i publikować na moim głównym blogu: makelifefriendlier.blogspot.com. Stworzyłam tam zakładkę MUZYKA i tam będę przerzucać teksty i muzykę z tego bloga oraz pisać nowe.

Jest to uargumentowane tym, że chcę mieć wszystko w jednym miejscu i na jednym blogu a nie dzielić się na dwa. Dlatego od dzisiaj na Make Life Friendlier będzie lifestylowo, parentingowo, kulinarnie i Muzycznie.

Jeśli macie ochotę dalej towarzyszyć mi w mojej muzycznej bajce zapraszam tu:

http://www.makelifefriendlier.blogspot.com

Zapraszam i dziękuję za wszystkie komentarze, udostępnienia oraz plusy.
Karo W.


środa, 3 czerwca 2015

Zaskakujące i odkrywcze VII - Florence + The Machine



Ostatni odcinek z cyklu Zaskakujące i odkrywcze jest poświęcony brytyjskiej wokalistce Florence Welch i jej Maszynie czyli zespołowi, który przygrywa do jej wokalu.

W przypadku Florence podobnie jak w przypadku Meli Koteluk, gdzieś coś się słyszało, że powstał taki zespół i gra alternatywę, porównywany do Tori Amos, ale nie chciało się za bardzo posłuchać i wpaść w temat.
Chyba w głębi duszy nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktoś może tworzyć taką dobrą muzykę jak moje ukochane ikony: Tori Amos, Bjork czy Kate Bush i stwierdzałam: "pewnie i tak nikt ich nie przebije, lepszych już nie będzie".

Pomimo wzrastającej rzeszy fanów i coraz większemu uznaniu krytyków dla nowych wykonawców alternatywnych, m.in. dla Florence, ja pozostałam obojętna na ich dźwięki i nowe doznania muzyczne i dopiero rok 2015 okazał się być odkrywczy dla mnie pod tym względem.

Nauczyłam się jednego, że nie warto mieć klap na oczach i zamykać się na tylko jednego wokalistę czy wokalistę i poruszać się tylko w ich przestrzeni, ale należy poszukiwać, bo można natrafić na takie diamenciki jak Florence, Mela, Natalia, Agnes Obel, Maria, Mama Kin czy Haim, które na nowo poruszą i odkurzą muzyczne kąty w głowie (same kobiety, gdzie podziali się zaskakujący mężczyźni???).

W 2007 roku w Wielkiej Brytanii powstaje grupa Florence and the Machine z rudowłosą Florence Welch na czele. Przedstawiciele rocka alternatywnego, art. popu, indie popu, (czyli gatunków, które bardzo lubię).

Wczoraj czyli 2 czerwca ukazał się trzeci album studyjny tej grupy pt. "How big, How Blue, How Beautiful". Kilka tygodni temu natrafiam na artykuł o tym zespole i o samej Florence i postanowiłam się trochę im przyjrzeć, zaczynam poszukiwania i natrafiam na piosenkę "Spectrum" z drugiego wydawnictwa zespołu pt. "Ceremonials" - ok, połykam haczyk. Przesłuchuję "What the Water gave me" - zaczyna się zauroczenie. Następnie "Only if for a night" - zaczynam się zakochiwać, żeby na "Never let me go" po prostu odlecieć.

Przesłuchuję całą "Ceremonials" i urzeka mnie klimat tej płyty. Wysoki, delikatny wokal Florence z lekkim vibrato w głosie. Delikatne ballady oraz żwawe numery.

Sięgam do utworów z pierwszej płyty "Lungs" oraz do pierwszych singli (Ship to wreck, What kind of man) wydanych jako zapowiedź trzeciego albumu "How big, How Blue, How Beautiful". I pochłania mnie świat Florence i Maszyny, zgranej maszyny, która cudnie przygrywa żywiołowej i charyzmatycznej wokalistce, która jest liderką i twarzą całej marki.

Czuję świeże tchnienie i już teraz rozumiem dlaczego fani nazywają Florence swoją boginią, moją również zaczyna być.

czwartek, 7 maja 2015

Zaskakujące i odkrywcze VI - Haim



Szósty odcinek serialu pt. "Zaskakujące i odkrywcze" nosi tytuł: Haim.

Na zespół Haim trafiłam w bardzo pokrętny sposób. Pewnej pięknej niedzieli oglądałam w telewizji powtórkę koncertu z Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie i na scenie grały trzy dziewczyny. Muzyka żydowska, ale przerobiona na styl lekko klubowy, elektroniczny i trochę dance, ale osadzona w folkowym brzmieniu. Spodobały mi się bardzo te dźwięki i zaczęłam szperać i szukać w necie czegokolwiek o tajemniczym zespole z festiwalu. Natrafiłam na informacje, że jest to zespół A-Wa tworzony przez trzy siostry Tair, Liron i Tagel Haim.

http://www.a-wamusic.com/ - oficjalna strona zespołu.

Krótka notka o dziewczynach: "A-WA to zespół stworzony przez trzy siostry o absolutnie magicznych i elektryzujących głosach: Tair, Liron i Tagel Haim. Są jednym z najgorętszych i najoryginalniejszych zjawisk na izraelskiej scenie muzycznej. Siostry i ich zespół łączą tradycyjne jemenickie brzmienie i klimat pustyni z elektroniką i transowymi, współczesnymi dźwiękami. Repertuar A-WA to piosenki w arabsko-jemenickim dialekcie, po raz pierwszy nagrane w latach 60. przez Shlomo Moga’a. Producentem debiutanckiego albumu A-WA, który ukaże się w tym roku, jest Tomer Yosef z Balkan Beat Box." (źródło http://jewishfestival.pl/a-wa--izrael-,876,event-program,pl.html).

Jeśli będą występować na kolejnym festiwalu, to specjalnie dla nich się wybiorę :-)

I oczywiście próbka ich twórczości, którą znalazłam na youtubie, tylko jest jej znacznie, znacznie mniej, większość w wersji koncertowej i przez to jakość jest słabsza. Mimo wszystko posłuchajcie, warto.



Zaczęłam przeszukiwać internet jeszcze bardziej, żeby dowiedzieć się więcej o tajemniczym zespole A-Wa i żeby jeszcze raz posłuchać ich muzyki, szukałam wszelkich informacji na temat sióstr Haim, lecz zaczęły mi wyskakiwać informacje o innych trzech siostrach Haim, tym razem Estee, Alana i Danielle ze słonecznej Kaliformi z USA.

Dziewczyny z Ameryki o tym samym nazwisku są przedstawicielkami soft popu i rock popu. Wykonują przyjemną muzykę popularną, z bardzo melodyjnymi refrenami (np. Don't Save Me), wpadającymi w ucho. Utalentowane (nominowane do nagrody Grammy) nie tylko śpiewają, w dosyć charakterystyczny sposób (krótkie, odrywane, powtarzane dźwięki), ale grają na instrumentach.

Porównywane do zespołu Fleetwood Mac, z którym na uszach dorastałam. POP lat 80-tych i 90-tych to moje muzyczne korzenie, z niego czerpałam za młodu najwięcej i do popu lubię wracać, więc pewnie dlatego tak się muzyką młodych sióstr Haim zauroczyłam i w ogóle prezentowanym przez ich zespół brzmieniem.

Płyta wydana przez Haim pt. "Days are gone" zawiera takie cudne perełki, które uwielbiam jak: wspomniane wyżej Don’t Save Me, Forever, Falling czy If I could change your mind, posłuchajcie polecam.

Zarówno siostry Haim z Izraela jak i siostry Haim ze Stanów często są zapraszane do udziału w koncertach, wypadają na nich bardzo dobrze i ciekawie się ich słucha i ogląda.

Dobry, na wysokim poziomie pop. Nie trzeba tęsknić, za latami 80-tymi czy 90-tymi, Haim jest na posterunku i dba o kontynuację fajnego, popowego grania.

Dzisiaj taki łączony post, ale nie potrafiłam wybrać, więc połączyłam również muzykę i siostry Haim.
Ciekawi mnie, która muzyka i które rodzinne zestawienie jest bliższe Waszym sercom.

Miłego czwartkowego, majowego dnia. U mnie już bez kwitnie i pachnie.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Zaskakujące i odkrywcze V - Agnes Obel



Kolejna odsłona z cyklu: zaskakujące i odkrywcze, to wokalistka i autorka tekstów pochodząca z Danii a mianowicie Agnes Obel.

Musicie się przygotować na dużą dawkę spokoju i wolnych, melancholijnych dźwięków. Agnes, dziewczyna z fortepianem, która porusza swoją wrażliwością i dźwiękiem, skromne aranżacje i mała ilość instrumentów, słychać głównie tylko fortepian i smyczki, oraz otulająca ciepłym wokalem.

Dla mnie jest połączeniem Tori Amos, Enyi i muzyki filmowej, tj. chociażby poruszającej muzyki z filmu "Fortepian". Wszystko łączy razem w bardzo urocze, spokojne i melodyjne dźwięki.

Do tej pory wydała dwa albumy Philharmonics i Aventine. Jej utwory znalazły się na kilku ścieżkach dźwiękowych do filmów i seriali.

Cudowne "Fuel to fire", czy "The course" trzeba posłuchać, rozmarzyć się i pozwolić unosić dźwiękom.

Agnes pochodzi z rodziny muzycznej i od dziecka uczyła się grać na pianinie, jest moją drugą zaraz po Tori ulubioną dziewczyną z fortepianem.

Można z nią pracować, gdy przygrywa cichutko w tle (co czynię od kilku dni), można słuchać w samochodzie, czytając książkę itp.

Bardzo inna, nowa, "bez prądu", kameralna, utrzymana w skromnej stylistyce, przepiękna muzyka. Zdobywa coraz większe uznanie i rozpoznawalność.

Posłuchajcie tylko......... Polecam bardzo!

Nowości na blogu.

Po prawej stronie na blogu wrzuciłam linki do moich stron na innych portalach: facebook'u, twitterze, instagramie i pintereście. Zachęcam Was również do zerknięcia i w tamte miejsca. Komentujcie, wrzucajcie swoje linki, dajcie się poznać. Zapraszam serdecznie.

Prowadzę jeszcze drugiego bloga:
www.zebrarodzinnie.blogspot.com, niektóre profile są połączone dla tych obu blogów, więc nie zdziwcie się, że nagle wyskoczą moje sprawki rodzinne w niektórych postach.

Zapraszam Was do siebie na bliższe poznanie.

Miłego początku tygodnia!

czwartek, 16 kwietnia 2015

Zaskakujące i odkrywcze IV - Natalia Kukulska




Zaczynam się robić sentymentalna i bierze mnie na wspominki (starzeję się ??), ponieważ w czwartej odsłonie mojego cyklu pt. "Zaskakujące i odkrywcze" znowu wracam do mojej muzycznej bohaterki z wczesnego dzieciństwa.
Prezentuję tym razem dojrzałą Natalię Kukulską widzianą moim okiem.

Od początku.

Mam lat sześć słuchawki na uszach a w magnetofoniku gra i śpiewa Natalia Kukulska czyli "Poleć ze mną", "Mała smutna królewna", ulubione "Bal moich lalek" czy "Kup różowe okulary". "Puszek okruszek" nie należał do moich ukochanych, był notorycznie przewijany. Śpiewam, tańczę i mam nową muzyczną psiapsiółkę.

Lubię się zżywać z moimi "idolami", więc drogę Natalii śledziłam dalej. Dorosłe wydawnictwa Natalii pt. "Światło", "Puls" czy "Tobie" nie ominęły mnie a również pochłonęły i zainteresowały.

Pisałam już we wcześniejszych postach, że w latach 90-tych po soczystym grunge'u szukałam dla siebie trochę lżejszych brzmień i r&b przypadł mi do gustu. Natalia w latach 90-tych znakomicie się wpasowywała w ten nurt i muzykę, wypełniała lukę wraz z Dezire na polskim rynku i proponowała polski odpowiednik amerykańskiego czarnego rytmu i duszy, który mi osobiście nie przeszkadzał ani mnie nie drażnił a był serwowany na wysokim poziomie, więc lubiłam jej słuchać.

To Natalia jako pierwsza w polskich realiach połączyła i prezentowała w występach na scenie i teledyskach bogate układy choreograficzne. Miała tancerzy, z którymi razem tańczyła i jednocześnie śpiewała. Koncert zamieniał się w prawdziwe show podobne jak na teledyskach Janet Jackson, Michaela Jacksona, Destiny's Child czy Jennifer Lopez.

Następnie nastał w moim życiu czas większej alternatywy, więc Natalię z r&b odsunęłam na trochę dalszy tor, jednocześnie monitując i podczytując nad czym działa i co robi.

Wróciłyśmy do siebie na kolejną, dłuższą chwilę całkiem niedawno.
I dlaczego ja zaliczam Kukulską do mojego odkrywczego i zaskakującego planu? Zaliczam ją i wpisuję za sprawą właśnie tych ostatnich wydawnictw: Comix, Sexi flexi i Ósmy plan w takiej właśnie kolejności.

Po długich latach przerwy wpada mi w ręce album Comix, nagrany i sygnowany także nazwiskiem jej męża Michała Dąbrówki i totalne zaskoczenie. Surowy, ciekawy, inny i oszczędny album, pięknie grają bębny również surowe, brudne i wyciągnięte na główny plan, wyznaczają tempo i wokal podąża za nimi (mąż w końcu perkusista, nareszcie zabrał głos). Aranżacja na smyczki, bardzo smacznie przyrządzona przez utalentowanego Adama Sztabę, mało plastikowych klawiszy, keyborda i bardziej ambitny. Bardzo mi się podoba ten krążek i słuchałam go w dużej ilości, a takie numery jak "Wierzę w nas", "Niewidzialna" czy "Będzie jak ma być" to tylko nieliczne kwiatki na tym albumie. Widać, że Natalia poszukuje, nie boi się wyzwań i nie boi się nagrywać płyt idących trochę pod prąd.

Potem nadszedł czas na zgłębienie jej wcześniejszego albumu pt. "Sexi flexi". Teraz poszukiwać nowej Kukulskiej zaczęłam ja i tu kolejne zaskoczenie. Album "Sexi flexi" to nowoczesne brzmienie r&B, w połączeniu z dużym wpływem soulu i funky (czyli coś co lubię). Wokal bez ozdobników, brzmienie lżejsze. Inspiracja Princem i inspiracyjny powrót do stylistyki lat 80-tych. Wydawnictwo docenione przez krytyków, słuchaczy oraz nazwane nowoczesnym popem i r&b na poziomie. Wraz z Natalią nad tym albumem współpracowali chłopaki z Planu B, znani z Sistars, męska jego część (Bartek Królik i Marek Piotrowski) i słyszymy w nim brzmienie motownowskiego funku i soulu, true-schoolowy hip-hop, elektronikę lat 80. Nowoczesna i porywająca płyta.

I nadszedł czas na kolejny album pt. "Ósmy plan". Teraz to jest gorący towar, bo świeżo wydany, świeżo po trasie promującej to wydawnictwo i dużo Natalii ostatnio w mediach, i dobrze, bo to co serwuje Kukulska po 5-ciu latach przerwy, to kolejny album wart uwagi. Krytycy na tak, słuchacze i fani na tak, ja też na tak.
Mądre, przemyślane wydawnictwo, niebanalne teksty pasujące do muzyki, w pełni autonomiczna całość, zainspirowana zarówno klasycznym, jak i współczesnym popem, soulem i elektroniką (słychać tu stare Eurytmics czy Depeche Mode). Wg mnie najlepsze numery to "Miau", "Pióropiusz" (z moim ulubionym ksylofonem), "W nosie", "Dyspensa" czy tytułowy "Ósmy plan".

Drugi krążek na tym albumie to utwory nagrane wraz z Atom String Quartet. Ciekawe połączenie smyczkowych aranżacji i wokalu Natalii. Artystka pokazuje, że muzyczne granice gatunkowe są dla niej za ciasne i nie boi się ryzykować. Wg mnie najlepszy album w jej dotychczasowej karierze, najbardziej eksperymentujący, ciekawy alternatywnie (nawet słyszę inspirację Bjork) i pełen nowych rozwiązań.

I za co kocham Natalię najmocniej, za: "Decymy", "czarne serce i wokal" (który zawsze się przebija nawet w muzyce elektronicznej, bo wypływa z głębi duszy) i za charakterystyczne, aksamitnie śpiewane głoski: c, dz, s, cz, z. One brzmią w jej wokalu tak cicho i zarazem dźwięcznie, aksamitnie i świszcząco, jednym słowem rozpoznawalnie.

Natalia Kukulska rules.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Zaskakujące i odkrywcze III - Maria Sadowska



Kolejne, moje trzecie zaskoczenie i odkrycie to Maria Sadowska, która dla mnie zawsze będzie Marysią a to dlatego, że poznałam ją dawno temu, kiedy była młodą gwiazdą piosenki dziecięcej obok Natalii Kukulskiej, Krzysztofa Antkowiaka, Magdy Frąckowiak.

Tęczowy Music Box i zespół Tęcza, kto pamięta ręka w górę....

Tak, tak Marysia była gwiazdą tego programu. Słuchałam jako dziecko jej płyty pt. "Leśne bajanie" i takich numerów jak: "Jesienna dyskoteka", "Słoneczne lato", "Ananasy z jednej klasy" itp. a także oglądałam wspomniany wyżej program.

Nawet pamiętam początek jednej z piosenek:

"Mam 15 lat, znak zodiaku rak i jak mówią plotki znak szczególny wrotki.
Dom, w którym mieszkam jest rozśpiewany, śpiewają w nim okna, drzwi i ściany"......

To co mnie zaskoczyło w płycie młodej Marysi to to, iż w porównaniu do pozostałych gwiazd dziecięcych Marysia sama komponowała swoje utwory i pisała do nich własne teksty.
Dlatego nie rozumiem trochę dlaczego nie włącza tej płyty do swojej dyskografii tak jak np. robi to Natalia Kukulska. Ostatnio chciałam zakupić płytę "Leśne bajanie" dla moich dzieciaków i nigdzie w sieci jej nie znalazłam, ani nawet żadnych udostępnień na youtubie :-(

Wiedziałam, że Marysia w swojej dojrzałej działalności poszła w jazzową stronę tak jak jej rodzice (Liliana Urbańska i Krzysztof Sadowski) a jazz nie należy do moich ulubionych dźwięków.
Przyznaję, że dlatego nie śledziłam specjalnie jej dalszych losów. Wiedziałam jednak, że jest bardzo utalentowana.

Aż do.........

Na facebooku przeczytałam, że robi sobie przerwę od występów telewizyjnych, bo jedzie w trasę promować swoją najnowszą płytę pt. "Jazz na ulicach". Zaczerpnęłam informacji i wyczytałam, że nagrała płytę jazzową, ale jazz "przedstawia" na niej w popularny sposób i ma ona być dla każdego słuchacza, nawet opornego na jazz, stąd nazwa jazz na ulicach czyli każdemu się coś spodoba. I rzeczywiście na płycie słychać nie tylko jazz a wstawki i wpływy z innych gatunków muzycznych: jest i muzyka elektroniczna (Raise your hands, super utwór), czy trochę bluesa (Klikam). Utwór pt. "Jazz na ulicach" jest utrzymany w klimacie jazzowym z gościnnym występem i solówkami Urszuli Dudziak, ale przystępny, nawet bardzo.

Rozpoczęłam dalsze poszukiwania, płyta "Tribute to Komeda" i nagle ku mojemu zdziwieniu podobają mi się jej interpretacje i aranżacje typowo jazzowego Komedy (na flecie poprzecznym w jego zespole grała jej mama Liliana Urbańska). Cudowne "Kiedy nie ma miłości", "Runaway", "Niezmiennie" czy "Time 4 Love". Przerobiła te utwory na swój sposób, pokolorowała i tchnęła w nie nowe życie trochę bardziej taneczne ale przede wszystkim przyjemne.

Tu też widać, że Maria to nie tylko jazz, słychać w jej utworach inspiracje muzyką klubową, elektroniczną ("O mnie o Tobie"), reggae ("Rewolucja"), słyszę też smooth jazz spod znaku Sade ("Anyway") i to wszystko Marysia próbuje przemycić do surowego jazzu. Z całą pewnością jest przedstawicielką tego gatunku (jazz), ale chce go zaprzyjaźnić z szerszym gronem słuchaczy i odbiorców. Ja słucham playlisty i chcę tylko więcej i więcej. Zaczynają mi się podobać jazzowe akordy w tle każdego utworu zagrane na pianinie, czy kontrabasie. Bogate aranżacje, chórki, przeszkadzajki, super zgrana sekcja rytmiczna to tylko potwierdza kunszt, talent oraz wyczucie Sadowskiej.

Maria Sadowska to również reżyser, jej pierwszy pełnometrażowy film pt. "Dzień kobiet" został dobrze przyjęty i wielokrotnie nagradzany, do niego również skomponowała muzykę, ja także go obejrzałam i polecam, recenzja dla zachęty:

http://film.org.pl/r/recenzje/dzien-kobiet-25267/


Utwory z playlisty pt. "Cisza" czy "Pole walki" wpadają w dźwięki przez mnie nazywane alternatywa, czyli coś co lubię najbardziej i co potwierdza szerokie horyzonty muzyczne i inspiracje Marii Sadowskiej. Nie podąża utartą ścieżką a szuka nowych rozwiązań.

Myślę, że jestem na początku drogi pt.: odkrywam Marię Sadowską, mam dużo do nadrobienia, nie tknęłam jeszcze jej wcześniejszego dorobku (to przecież aż 7 płyt) a ja jestem po poznaniu dwóch i pół. Marysia stworzyła również album z własną muzyką do wierszy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej więc Ci, którzy lubią poezję też znajdą w jej twórczości coś dla siebie.

Maria Sadowska zaskakująca, odkrywcza a na pewno zjawisko fascynujące.

poniedziałek, 30 marca 2015

Zaskakujące i odkrywcze II - Mela Koteluk



https://www.youtube.com/watch?v=AHyU5rLDuiw&list=PLSgernRnXNQEyi2looSnozXoNG5IPpzOJ

Gdyby playlista Wam nie działała, wrzucam linki do mojego kanału na you tubie, gdzie można odtworzyć składankę :-)

Druga odsłona Zaskakujących i odkrywczych to polska wokalistka i artystka Mela Koteluk.

Dla wielu z Was z pewnością nie będzie to post odkrywczy, bo Mela jest znana polskiemu słuchaczowi od kilku lat, zaskakujące jednak może być to, dlaczego dopiero teraz, czyt. tak późno, ja ją odrywam, a rzeczywiście zaczęłam jej słuchać bardzo niedawno, może miesiąc temu. Wstyd!

Mela na polskim rynku zabłysnęła już 3 lata temu, gdy w 2012 roku wydała płytę "Spadochron", która została okrzyknięta najlepszą płytą roku a o wokalistce zrobiło się wtedy głośno, w 2013r. otrzymała dwa Fryderyki za najlepszy debiut i artystę roku. Sprzedaż ruszyła, płyta pokryła się platyną i Mela stała się rozpoznawalna.

Nazwisko dotarło i do moich uszu, ale nie muzyka, może jeszcze było za wcześnie. Wtedy w moim życiu dużo się działo: przeprowadzka, budowa domu i umknęła mi w codzienności.

Na Malwinę za to nadszedł czas w 2015r. Lepiej późno niż wcale :-)

I co się dzieje: słucham piosenek "Niekochana", Spadochron", "Wolna", "Stale płynne", "Fastrygi" czy "Dlaczego drzewa nic nie mówią" i doznaję jakiegoś rodzaju szoku muzycznego, wstrząsu, oczyszczenia, dźwięki szarpią moją duszę do żywego i czuję się tak samo jak przy pierwszym poznaniu z Tori Amos, Bjork czy Kate Bush, w odległych latach 90-tych. Totalnie moje dźwięki, które ogarniają moją głowę i myśli. Wokal Meli jest łagodny, ciepły, rozpoznawalny, wg mnie nie tak wyszukany, bardziej zwyczajny, ale słychać w nim emocje. Dzięki temu Mela dociera do mas. Jednak dźwięki, muzyka to jest prawdziwa bajka, można się w nią zapaść, jak w emocjonalną głębię. Nosowska też nie jest wirtuozem wokalnym a kochają ją wszyscy, za podobną wrażliwość, którą ma także Mela Koteluk.

Wielu zalicza Melę do gatunku dream pop i coś w tym jest, skłania do refleksji, zatrzymuje na chwilę i pozwala oderwać się od rzeczywistości. Mela pozbawiona drapieżności, trochę eteryczna, melancholijna, alternatywna, z tekstami, z którymi można się utożsamiać (komentarze na you tube) miała na siebie pomysł i świetnie wstrzeliła się w potrzeby młodych, dla których lata 90-te i wokalistki z podobnego nurtu, ale sprzed 20 lat są trochę jak z innej bajki. Nowe pokolenie potrzebowało swojego własnego symbolu i objawiła się Mela Koteluk.

Druga płyta "Migracje", wg mnie linia wokalu ciekawsza, Mela więcej eksperymentuje z głosem, więcej zmiennego tempa, słychać wpływy i inspiracje muzykami z gatunków alternatywnych, tj.  Florence Welch czy Siouxsie. Pop miesza się z takimi gatunkami jak post punk czy indie pop.

Oryginalna, świeża, kreatywna, artystka, która nagrała dwie bardzo dobre płyty. Krytycy wróżą jej karierę na miarę Nosowskiej i Bartosiewicz w latach 90-tych.

O dziwo wielu ją porównuje do Nosowskiej a dla mnie jest zupełnie inna. Nosowską kojarzę z płyt Hey'a z lat 90-tych a Koteluk nie jest aż tak rockowa. Kaśka Nosowska solo dla mnie jest bardziej elektroniczna. Może obie maja podobną wrażliwość i wyjątkowe teksty, ale wg mnie Mela to po prostu Mela Koteluk ktoś nowy, za to własny i odrębny.

Miłego dnia z moim nowym odkryciem.

środa, 25 marca 2015

Zaskakujące i odkrywcze I - Mama Kin



Rozpoczynam kolejne zestawienie.

Zatytułowałam je "Zaskakujące i odkrywcze", tak więc następne siedem odsłon to będą artyści, których odkryłam niedawno lub znałam, ale zaskoczyli mnie czymś odkrywczym i nowym w ostatnich latach.

Na początek zabieram Was w bajeczną podróż z dźwiękiem do dalekiej, ale jakże inspirującej Australii.
Zestawienie rozpoczyna Danielle Caruana, która występuje pod pseudonimem scenicznym i artystycznym Mama Kin.

Pochodzi z licznej i bardzo muzykalnej rodziny, wszyscy z jej rodzeństwa grają na instrumentach muzycznych, sama Danielle również uczyła się przez kilkanaście lat gry na pianinie. Najmłodsza z rodzeństwa słuchała i inspirowała się tym czego słuchało jej starsze rodzeństwo, m.in: blues i gospel (Aretha Franklin, Nina Simone, the Pretenders and Joan Armatrading), oraz country: Jerry Lee Lewis, Johnny Cash, Dolly Parton, Ray Charles, a także Elvis Presley. Włącza i zalicza do swoich inspiracji również takich artystów jak: Stevie Wonder, Dr John, The Cure, The Police, Prince czy Michael Jackson.

Obdarzona głębokim, grubym bluesowym głosem, który jest jednocześnie ciepły i hipnotyzujący, sama tworzy teksty i muzykę swoich utworów.

Odkryłam ją jako wokalistkę kilka tygodni temu, wiedziałam, że jest żoną innego mojego ulubionego muzyka John'a Butler'a, (napisał i zadedykował specjalnie dla niej utwór "Daniella"), ale gdy odkrywałam John'a nie słuchałam jak śpiewa i co tworzy jego żona. Więcej o Johnie znajdziecie tutaj z mojego wcześniejszego wpisu:
http://expressyourselfmom.blogspot.com/2014/10/2-meskie-granie-john.html


Poznali się przez brata Danielli, który był członkiem zespołu John'a i od 1999 roku tworzą udane małżeństwo. Daniella poświęciła się wychowaniu ich dwójki dzieci, gdy podrosły sama zajęła się profesjonalnie i na cały etat muzyką. 

Do dnia dzisiejszego wydała dwa albumy: "Beat and Holler" 2010 i "The Magician's Daughter" 2013.

Muzyka Mamy Kin łączy wiele gatunków od bluesa, folku na popie kończąc. Dobrze ta muzyka się sprawdza na koncertach, dlatego Danielle jest na nie często zapraszana, ale fajnie brzmi też w zaciszu domowym, góruje pianino, gitara, ale słychać też urocze przeszkadzajki, które osobiście uwielbiam. Przede wszystkim jest szczera, radosna i urocza, wrzuciłam w playlistę również sesje ze studia, gdzie widać jej "prawdziwe oblicze".

Sama mówi, że jej pseudonim Mama Kin dobrze ją odzwierciedla, bo jest matką, "Mama" o czym zawsze chętnie wspomina i potwierdza, że rodzina jest dla niej najważniejsza, drugi człon "Kin" oznaczający ród, krewnych, też pasuje, bo w skład jej zespołu wchodzą bracia.

Danielle podobnie jak jej mąż jest zagorzałą aktywistką, pacyfistką i obrońcą środowiska. Fascynuje się ekologią i medytacją. Często angażuje się w rożne kampanie i bierze udział w koncertach charytatywnych organizowanych dla potrzebujących z mężem lub solo.

Jak dobrze, że mamy internet, you tube i portale społecznościowe, bo gdyby nie to, to z Mamą Kin mogłybyśmy się nigdy nie spotkać. Nieprędko będę w Australii :-)

Bardzo odkrywcza, pełna ekscytacji, kolorowa (jak Danielle na scenie) podróż, która nie pozwala odejść, tylko hipnotyzuje i wciąga coraz głębiej. Porwana całkowicie przez Mamę Kin, pozwalam się dalej porywać i chcę ją odkrywać coraz bardziej.

Moje odkrycie nr 1 Mama Kin, polecam, więcej na http://www.mamakin.com/







poniedziałek, 16 marca 2015

Muzyka filmowa - soundtrack VII Underground



Siódma odsłona muzyki filmowej, którą chcę zaproponować to Goran Bregović i soundtrack do filmu Emir'a Kusturicy pt. "Underground".

Goran Bregović jest znany polskiej publiczności i polskiemu słuchaczowi m.in.: za sprawą popularnego albumu wydanego w roku 1999 wraz z Kayah pt. "Kayah i Bregović", który bardzo głośno i szeroko rozszedł się na rodzimym rynku muzycznym (ponad 700 tys. egzemplarzy). Zawierał takie hity, jak: "Prawy do lewego" czy "Śpij, kochanie śpij", przy których bawiła się cała Polska od dyskotek, klubów, zabaw ludowych po wesela. Później współpracował również z Krzysztofem Krawczykiem ("Mój przyjacielu").

Więcej o Kayah moim okiem w zestawieniu pt. Polska biało-czerwoni:
http://expressyourselfmom.blogspot.com/2014/09/polska-biao-czerwoni-odsona-i-sza.html

W latach 90-tych ja również poznałam Bregovicia, ale trochę wcześniej i nie za sprawą wspomnianego wyżej albumu z Kayah, tylko za sprawą filmu "Underground" oraz "Arizona Dream" (z Johnny'm Depp'em i Faye Dunaway z rolach głównych). Reżyserem obu filmów jest Emir Kusturica a Goran odpowiada za muzykę do nich. Kusturica i Bregović kiedyś przyjaciele, zerwali współpracę po filmie "Underground".

Razem współpracowali wcześniej przy innym obrazie pt. "Czas Cyganów", kilka utworów Bregovicia znajduje się na ścieżce dźwiękowej do filmu Kusturicy "Biały kot, czarny kot", ale za składankę do tego filmu odpowiada już kto inny.

Album "Kayah i Bregović" znam, ale o tyle nie przypadł mi do gustu, że nie odkryłam na nim niczego nowego, wszystkie zaproponowane na nim piosenki znałam wcześniej, właśnie z filmów i w wykonaniu m.in. Iggy'ego Pop'a. 
Kayah wykonała je cudnie i napisała do nich dobre teksty, ale nie była to dla mnie świeża, nowa muzyka, tylko covery odegrane po polsku.

Muzyka w obrazach Kusturicy gra bardzo ważną rolę i wypełnia oraz dopełnia sceny. W ujęciach  często pojawia się orkiestra, która towarzyszy głównym bohaterom.
Serbowie tak jak inni mieszkańcy Bałkanów są narodem bardzo śpiewnym, tanecznym i muzycznym. Muzyką wyrażają ból, śmiech, namiętność, miłość czy smutek. Każde spotkanie kończy się śpiewami i tańcem, w ten sposób opisują emocje, muzyka to dla nich język i sposób porozumiewania się. I to słychać u Bregovicia.

Bregović to twórca bardzo żywiołowy, jego utwory potrafią podnieść z krzesła i wprawić w bardzo dobry nastrój, niosą ze sobą bardzo pozytywną nutę. Bregović występuje wraz ze swoją orkiestrą. Utwory Bregovicia to bogata aranżacja na orkiestrę, są i instrumenty dęte, i bębenki, przeszkadzjaki oraz chórek (początkowo męski, później również i damski), wszystko utrzymane w stylistyce bałkańskiego folku, bałkańskiej muzyki etnicznej z domieszką popu i elementów elektronicznych. Jest głośno, wszystkiego pełno, ale zagrane w takim połączeniu, że nic nie męczy ucha. 

„Jugosławia to skrzyżowanie wielu światów: prawosławnego, katolickiego, muzułmanów", mówi Bregović. „Z muzyką, nie mam do reprezentowania nikogo oprócz siebie - bo mówię pierwszym językiem świata, w którym każdy rozumie słowo muzyka." cyt. z Wikipedii.

W muzyce Bregovicia słychać wpływy Romskie, serbskiej tradycji bałkańskiej, ale zapraszał do współpracy także innych wokalistów z pogranicza zupełnie innych gatunków muzycznych, takich jak Cesaria Evora, wspomnianego Iggy Pop'a czy wokalistkę z Izraela Ofrę Haza, którzy swoim innym, świeżym wpływem dodali nowego tchnienia i wyrazu wykonywanym utworom. Do playlisty dodałam również cudowny utwór Gorana do filmu "Królowa Margot" zaśpiewany właśnie przez Ofrę Hazę pt. "Elo Hi". Jak widać i słychać Bregović to także wzruszenie, wyciszenie, melancholia i refleksja.

Znany i kochany na całym świecie, zasługuje na to, by go słuchać, ponieważ dostarcza nam cudownych emocji poprzez swoją muzykę, a to czy wolicie go słuchać po polsku z Kayah czy szeptanym Iggy'm to już nie ma takiego znaczenia, ważne że muzyka dostaje się do naszego wnętrza, nas porusza i wzbogaca.

Za co kocham najbardziej Goran'a Bregovicia: za "Mesecinę", "Ringe ringe raja", "Elo Hi" i za to, że dzięki niemu wracają wspomnienia ze studiów,
wspomnienia między - kierunkowych, wspólnych wyjazdów na zieloną szkołę ze slawistyką,
wspomnienia gitary i śpiewów przy ognisku,
wspomnienia tańców do rana przy dźwiękach "Meseciny" 
i za wspomnienia moich znajomych z filologii bałkańskich oraz naszych bałkańskich wykładowców......................

Recenzja filmu "Underground" poniżej:
http://www.filmweb.pl/reviews/Underground-2039

czwartek, 12 marca 2015

Muzyka filmowa - soundtrack VI Magnolia




Szósta odsłona soundtracku na moim blogu to muzyka z filmu Magnolia.

W rolach głównych w filmie Paula Thomasa Andrsona wystąpili Tom Cruise i Julianne Moore a na soundtracku do tego filmu rolę główną zagrała Aimee Mann.

Jej muzyka zainspirowała Jon'a Brion'a, który zajął się złożeniem materiału muzycznego do tego filmy i oparł go głównie na muzyce Mann.

Aimee Mann gra w sposób spokojny, wyciszony, melancholijny i bardzo przystępny dla słuchacza, melodia rytmicznie wpada w ucho. Popowo na pograniczu folku i rocka. Nie jest nudna, ciekawa linia wokalu i męskich chórków, perkusja wyciszona, znajdziemy w niej także solówki gitarowe a i zagra flet poprzeczny.  

Moje szczególnie ulubione to Built that wall, Save me czy Momentum.

Obok Aimee na soundtracku są Harry Nilsson i jego "One" utwór otwierający dzisiejszą playlistę,  Brytyjka Gabrielle i jej wielki hit "Dreams" (któż go nie zna) śpiewającą czarodziejskim soulowym głosem, czy grupa Supertramp (ich utwory z sountracku Magnolia znalazłam tylko w wersji "live", nie lubię wrzucać live'ow, ale wybaczcie nie znalazłam innych wersji), wykonująca utwory z pogranicza pop rock'a i soft rock'a.

Cała muzyczna ekipa zebrana na potrzeby tego filmu sprawia, że składanka ma w sobie dużo otulającego ciepła i jest taka delikatnie pocieszająca, zatrzymuje na chwilę i aż prosi o krótką refleksję, bardzo optymistyczna - przynajmniej dla mnie.

Moje wspomnienia związane z tym filmem i soundtrack'iem to początek znajomości z moim mężem i jego znajomymi, którzy właśnie mi podsunęli tę składankę. Bardzo kojarzy mi się z naszymi pierwszymi spacerami, rozmowami do rana, graniem w brydża, poznawaniem nowych ludzi, przesiadywaniem w parkach, zakochaniem, wspólnym oglądaniem filmów i z wszystkim tym z czym kojarzy się z początek związku dwojga młodych ludzi :-)

Magnolię bardzo lubię, często wracam do tego wydawnictwa i jest to jeden z moich ulubionych albumów związanych z muzyką filmową. Za klimat z całą pewnością odpowiada Aimee Mann, przyjrzyjcie się jej bliżej. Tworząc to zestawienie od początku wiedziałam, że ten film i muzykę również zaprezentuję i oto "dzisiaj nadejszła ta chwiła". 

Poniżej link do krótkiej recenzji tego filmu, przeczytajcie i obejrzyjcie.

http://www.filmweb.pl/reviews/I+cing-2030


Miłego marcowego dnia :-)

piątek, 6 marca 2015

Muzyka filmowa - soundtrack V Romeo i Julia



Dotarłam do piątej odsłony mojego muzyczno - filmowego zestawienia.

Prezentuję dzisiaj ścieżkę dźwiękową do filmu Baz'a Luhrmann'a pt. "Romeo i Julia" z młodziutkim, szalonym, chudziutkim, zbuntowanym Leonardo di Caprio (jeszcze sprzed "Tytanika") oraz Claire Danes w rolach głównych.
Film "Romeo i Julia" jest z roku 1996, reżyser w latach późniejszych nakręcił takie znane filmy jak chociażby "Moulin Rouge" z Nicole Kidman, "Wielki Gatsby" ponownie z Leonardo czy "Australię".

Ścieżka dźwiękowa do filmu Romeo i Julia jest jedną z moich naj, naj, najbardziej ulubionych. Są na niej moi muzyczni ulubieńcy tacy jak Garbage, Radiohead czy The Cardigans.

Ścieżka dźwiękowa gra obok dwóch głównych bohaterów także dużą rolę w tym filmie i poświęcono jej wiele miejsca (widowiskowy bal, śpiew w kościele). Gdy akcja w filmie staje się szybka czy zabójcza towarzyszy jej również odpowiednia muzyka, gdy ma być romantycznie muzyka zmienia się w taki właśnie nastrój, chociażby Gavin Friday i jego "Angel". Muzyka podąża za fabułą, jest bardzo różnorodna i pełni piękne dopełnienie filmu.

Za muzyczną składankę do tego filmu odpowiada Nellee Hooper (wraz ze szkockim kompozytorem Craig Armstrongiem i Mariusem De Vries) producent, kompozytor, który gustuje w takich gatunkach jak trip hop, house, electronica czy rock i album do tego filmu jest utrzymany w takich dokładnie klimatach. 

Sam Hooper współpracował zawodowo z takimi muzykami jak: 
Bjork, No Doubt, Madonną, Massive Attack, Gwen Stefani, Garbage, Soul II Soul, Smashing Pumpkins czy Sinead O'Connor.

Zebrani muzycy to sama śmietanka gatunków, jest i pop (Des'Ree, THe Cardigans), szeroki rock (Everclear, Butthole Surfers, Mundy) i alternatywa (Garbage, Radiohead, Stina Nordenstam). Niestety nie znalazłam w necie cover'u piosenki Prince'a pt. "When doves cry", wykorzystanego w tym filmie, pamiętacie tego małego czarnoskórego chłopca Quindon'a Tarver'a, który śpiewał ją w kościele - cudo.

Utwór, który podoba mi się najbardziej z tego soundtracku to Radiohead i "Talk show host".
No i ten wzniosły, patetyczny, klasyczny początek "O Verona" (pierwszy na playliście) ciary na całym ciele.

Nie wiem jak Wam, ale mi ta konkretnie adaptacja romantycznej sztuki Szekspira bardzo odpowiada i pamiętam, że jako młode dziewczę, gdy oglądałam ten film robił na mnie ogromne wrażenie. Były strzelaniny, wspomaczage, romantyczna miłość, pościgi, kolorowy Merkucio, gangi, dramat, nawet łzy, nie tylko Romea za Julią, ale i moje za Romeo - Leo.

Miłego weekendu i kilka moich wspomnień z warsztatów #BlogRoku i ciekawego panelu #hejtolandia z wielkimi blogosfery. 03.03.2015 Warszawa.





 


Na koniec oczywiście nie może zabraknąć krótkiej recenzji samego filmu.
Polecam soundtrack, playlistę oraz dzieło Baz'a.

Remember_The_Name z dnia 16 grudnia 2008, filmweb.pl
 
"Historię Romea i Julii znają wszyscy. To archetypy kochanków po grób, a jednocześnie miłość, której droga najeżona jest kontrastami i przeszkodami. Tym razem po kultową historię sięga Baz Luhrmann. Jednak to jego kolejna nie-wierna ekranizacja. Wykorzystał dramat Szekspira, po to by zrobić film nowoczesny. Pełen oryginalnych pomysłów i zaskakujący w formie.
Poznajemy więc dwie rodziny. Na początku filmu akcja wrze, akurat członkowie dwóch familii prowadzą ze sobą spór, wymachując sobie przed nosami pistoletami. Pierwsza innowacja. Członkowie rodzin są ubrani w sposób nowoczesny, zazwyczaj w porozpinane desperacko koszule. Niektórzy z nich mają oryginalne fryzury, obowiązkowo każdy posiada pistolet, ale również nie byle jaki. Broń ozdobiona jest symbolami, przypominającymi trochę tatuaże, niekiedy herby. To wszystko reżyser pokazuje nam dosłownie, szybkie zbliżenia i dynamiczny ruch kamery sprawia, że się nie nudzimy. Obraz trochę pomysłowymi strojami i wyrazistymi scenami przypomina czasem teatr. Całą scenę poznania naszych przyszłych kochanków oglądamy w sposób nieco zabawny, niczym podchody, a jednocześnie miłosna gra. To wszystko przyciąga jak magnez. Czasem jednak razi zbyt nowoczesne podejście do sceny.

Aktorzy grają dostatecznie. Nie ma rewelacji, ale ich nie nudzi. Rolę Romea przyjął na swe młode barki Leonardo DiCaprio. Jego wybrankę serca zagrała nieco tajemnicza, ale też naturalnie urocza Claire Danes. Zadanie jest o tyle utrudnione, że film mimo tego iż jest innowacyjny, to dialogi bohaterów zachowane są w postaci liryki. Wszystkie wypowiedzi słyszymy, więc jako wiersz, co nieco utrudnia odbiór. Niektórym może to przeszkadzać, ale jest to ciekawa forma i na pewno zaskakuje.

Wielką zaletą filmu jest muzyka. Na początku słyszymy wzniosłą i poważną, która zapowiada nam tragedię. Lecz przez cały obraz przewijają się różnorodne style muzyczne. Możemy usłyszeć takie zespoły jak Radiohead, Garbage czy The Cardigans. Wszystko wprawia widza w nastrój tragicznej miłości i przejaskrawianego, upalnego miasta.

Uważam, że film warto obejrzeć. Na pewno nie jest bardzo wierną ekranizacją dramatu Szekspira, ale historia Romea i Julii przedstawiona jest w sposób ciekawy. Do obrazu chętnie się wraca, a niektórych scen nie sposób zapomnieć. Nie jest to na pewno film znakomity, ale raczej dobry. A więc polecam, bo kto wie, czy ktoś jeszcze odważy się sięgnąć po tak popularną historię i opakować ją w nowoczesny film. Całe przesłanie jest zachowane, a to przecież najważniejsze. Może zbyt kolorowo i dosłownie, ale to przecież też jest przyciągające".

Miłego weekendu.

piątek, 27 lutego 2015

Muzyka filmowa - soundtrack IV Urodzeni mordercy



Czwartą propozycją na udany soundtrack jest muzyka z filmu "Urodzeni mordercy". Film z 1994 roku w reżyserii Oliviera Stone'a z niezapomnianymi rolami Juliette Lewis i Woody'ego Harrelson'a.
Film i jego fabuła również niezapomniana, poniżej recenzja, dla tych którzy nie oglądali, aby zachęcić do obejrzenia, przeczytajcie polecam:

recenzja reCoil, filmweb, 23.08.2007r.
"Ameryka kocha morderców.

W szczególności tych seryjnych. Są wpisani w amerykańską popkulturę tak samo jak gwiazdy rocka. Charles Manson, Charles Starkweather czy Ted Bundy - te nazwiska wzbudzają w ludziach takie samo zainteresowanie co przerażenie. O tych ludziach powstała niejedna książka, niejeden dokument.

Oliver Stone ("JFK", "Pluton") kocha Amerykę. Dlatego tworzy filmy poruszające problemy trapiące ten kraj, jak i jego społeczeństwo. Dzięki temu reżyser ten nazywany jest często sumieniem Ameryki. Również dzięki temu, ma w swoim dorobku kilka dzieł uznanych za wybitne.

Quentin Tarantino ("Pulp Fiction", "Wściekłe psy") kocha popkulturę. Chłonie wszystko, co pojawia się w kinie czy telewizji, przetwarza na swój sposób i wypluwa dzieła świeże i oryginalne, mimo iż korzysta z tego, co już widzieliśmy wielokrotnie.

Te trzy czynniki złożyły się na powstanie kontrowersyjnego obrazu, jakim są "Urodzeni mordercy". Film wyreżyserowany przez Olivera Stone'a w oparciu o (zmieniony) scenariusz Tarantino opowiada historię pewnej pary. Pary dość nietypowej, można dodać. Mallory (Juliette Lewis) i Mickey Knox (Woody Harrelson). On - zbiegły więzień, recydywista, o nieznanej przeszłości. Ona - wykorzystywana przez ojca, przepełniona nienawiścią dziewczyna. Oni - najbardziej poszukiwana para Ameryki. Bezwzględni mordercy, przemierzający kraj Drogą Międzystanową 666, zabijający spotkane po drodze osoby. Mordują nie dla zysku czy z zemsty, tylko dla samej frajdy. Ich czyny sprawiają, że stają się celem policji, postrachem zwykłych ludzi oraz idolami całego pokolenia! Młodzi ludzie zafascynowani wizerunkiem morderczej pary wykreowanym przez program Wayne'a Gale'a (Robert Downey Jr.) "Amerykańscy Maniacy" kibicują Mickeyemu i Mallory, czyniąc z nich ikony popkultury. Jednak w pościg za parą rusza równie psychopatyczny detektyw Jack Scagnetti - w tej roli Tom Sizemore. Ich starcie, a także jego konsekwencje prowadzą do rozpętania istnego piekła na Ziemi.

Jednak nie jest to tylko opowieść o pościgu policji za dwójką przestępców. Jest to także, a może przede wszystkim, spojrzenie na rolę, jaką odgrywają media we współczesnym społeczeństwie amerykańskim. O tanich sensacjach i obsesjach, o kulcie. O tym, jak papka serwowana przez telewizję ogłupia widzów, których sami reporterzy mają za stado tępych krów, wpatrzonych bezmyślnie w rozświetlone ekrany.

Wizualnie perfekcyjny, mieszający style i konwencje, kontrowersyjny, anarchistyczny i brutalny. Te określenia pasują do "Urodzenych morderców" jak ulał. Projekcja starych filmów jako tła, łączenie scen kolorowych i czarno-białych, kreskówkowe wstawki czy wreszcie scena z życia młodej Mallory. Przedstawienie chorych relacji w rodzinie i seksualnych nadużyć ojca w konwencji sitcomu - to wszystko tworzy specyficzny klimat. Tak samo jak brutalne sceny, których tu niemało. A wszystko okraszone czarnym humorem i ciężką, psychodeliczną atmosferą.

Fabuła wiąże wiele elementów amerykańskiej kultury i jej symboliki. Mamy tu wszystko - wyjętych spod prawa, bezwzględnych, lecz jednocześnie romantycznych przestępców, gliniarzy, Indian, przemierzanie pustyni w kabriolecie, pościgi, grzechotniki, broń, więzienia, wścibską, wszechobecną telewizję - esencja stereotypowej, znanej z filmów Ameryki.

Przez długi czas po napisach końcowych człowiek czuje się skołowany. Film wzbudza w widzu mieszane uczucia, fascynację, odrazę. Skłania do przemyśleń. Wiele osób może uznać "Urodzenych morderców" za bezsensowne epatowanie przemocą i gloryfikowanie zwyrodnialców (o ironio, przecież właśnie tego satyrą jest ten film). Inni dostrzegą w nim przesłanie czy celne spostrzeżenia. Na pewno nikt nie pozostanie obojętny.

Kino zdecydowanie ciężkie. Ale także kino największego kalibru."

Podobnie jak ciężka, pokręcona, mieszana w odbiorze jest fabuła, ścieżka dźwiękowa do tego filmu jest również niezwykła i nie pozostaje w tle.
Znajdziemy na niej artystów z takich gatunków jak m.in.: country (Patsy Cline), alternatywa (Nine Inch Nails), punk rock (Patti Smith),  grunge (L7), gangsta rap (Dr. Dre), nowa fala (peter Gabriel) czy folk rock (Bob Dylan, Leonard Cohen). Dla każdego coś dobrego.
Jednak ci wszyscy artyści oraz specjalnie wyselekcjonowane utwory pod temat filmu, zebrani razem, jeden obok drugiego, tworzą taki klimat, że nawet dla osoby, która nie widziała filmu a ma do czynienia z tą ścieżką dźwiękowa zda sobie sprawę, że ta składanka musiała dotyczyć i wiązać się z czymś niezwykłym.

Album do tego filmu został okrzyknięty najlepszym albumem składankowym 1994 roku, oraz został jednym z najlepszych albumów lat 90-tych. Myślę, że naprawdę zasłużenie, co Wy na to??

Muzyka na tym albumie jest drapieżna, zadziorna, mroczna, hipnotyzująca, żeby po chwili zmienić klimat na pogodniejszy, nadąża za akcją filmu i nadaje jej tempo oraz zachęca do rozmyślań.  Myślę, że ten film zapada w pamięć głównie ze względu na muzykę w nim zawartą.

Artyści, których utwory są zamieszczone na składance do "Urodzonych Morderców" to dzisiaj już IKONY muzyki: Bob Dylan, Leonard Cohen, Dr. Dre, Nine Inch Nails, Patti Smith, Peter Gabriel, kto lubi słuchać tych muzyków (bo znają ich wszyscy) wie, że potrafią stworzyć niesamowite numery, naładowane bombami emocjonalnymi i to czuć na albumie do tego filmu.

Posłuchajcie tylko numeru "History repeats itself" A.O.S. jestem w nim zakochana do dzisiaj a minęło już 20 lat.

Zapalcie świeczkę, przyciemnijcie okna i rozmarzcie się słuchając tej playlisty, jest niesamowita, ukłony dla gostka, który składał te numery w jeden soundtrack.

27 luty - Dzień niedźwiedzia polarnego - Natural Born Killer

Znalezione obrazy dla zapytania niedźwiedź polarny

Znalezione obrazy dla zapytania niedźwiedź polarny