Subiektywny pamiętnik muzyczny, express yourself został przeniesiony na makelifefriendlier.blogspot.com. Zapraszam.
Express-owa szukalnia
poniedziałek, 30 marca 2015
Zaskakujące i odkrywcze II - Mela Koteluk
https://www.youtube.com/watch?v=AHyU5rLDuiw&list=PLSgernRnXNQEyi2looSnozXoNG5IPpzOJ
Gdyby playlista Wam nie działała, wrzucam linki do mojego kanału na you tubie, gdzie można odtworzyć składankę :-)
Druga odsłona Zaskakujących i odkrywczych to polska wokalistka i artystka Mela Koteluk.
Dla wielu z Was z pewnością nie będzie to post odkrywczy, bo Mela jest znana polskiemu słuchaczowi od kilku lat, zaskakujące jednak może być to, dlaczego dopiero teraz, czyt. tak późno, ja ją odrywam, a rzeczywiście zaczęłam jej słuchać bardzo niedawno, może miesiąc temu. Wstyd!
Mela na polskim rynku zabłysnęła już 3 lata temu, gdy w 2012 roku wydała płytę "Spadochron", która została okrzyknięta najlepszą płytą roku a o wokalistce zrobiło się wtedy głośno, w 2013r. otrzymała dwa Fryderyki za najlepszy debiut i artystę roku. Sprzedaż ruszyła, płyta pokryła się platyną i Mela stała się rozpoznawalna.
Nazwisko dotarło i do moich uszu, ale nie muzyka, może jeszcze było za wcześnie. Wtedy w moim życiu dużo się działo: przeprowadzka, budowa domu i umknęła mi w codzienności.
Na Malwinę za to nadszedł czas w 2015r. Lepiej późno niż wcale :-)
I co się dzieje: słucham piosenek "Niekochana", Spadochron", "Wolna", "Stale płynne", "Fastrygi" czy "Dlaczego drzewa nic nie mówią" i doznaję jakiegoś rodzaju szoku muzycznego, wstrząsu, oczyszczenia, dźwięki szarpią moją duszę do żywego i czuję się tak samo jak przy pierwszym poznaniu z Tori Amos, Bjork czy Kate Bush, w odległych latach 90-tych. Totalnie moje dźwięki, które ogarniają moją głowę i myśli. Wokal Meli jest łagodny, ciepły, rozpoznawalny, wg mnie nie tak wyszukany, bardziej zwyczajny, ale słychać w nim emocje. Dzięki temu Mela dociera do mas. Jednak dźwięki, muzyka to jest prawdziwa bajka, można się w nią zapaść, jak w emocjonalną głębię. Nosowska też nie jest wirtuozem wokalnym a kochają ją wszyscy, za podobną wrażliwość, którą ma także Mela Koteluk.
Wielu zalicza Melę do gatunku dream pop i coś w tym jest, skłania do refleksji, zatrzymuje na chwilę i pozwala oderwać się od rzeczywistości. Mela pozbawiona drapieżności, trochę eteryczna, melancholijna, alternatywna, z tekstami, z którymi można się utożsamiać (komentarze na you tube) miała na siebie pomysł i świetnie wstrzeliła się w potrzeby młodych, dla których lata 90-te i wokalistki z podobnego nurtu, ale sprzed 20 lat są trochę jak z innej bajki. Nowe pokolenie potrzebowało swojego własnego symbolu i objawiła się Mela Koteluk.
Druga płyta "Migracje", wg mnie linia wokalu ciekawsza, Mela więcej eksperymentuje z głosem, więcej zmiennego tempa, słychać wpływy i inspiracje muzykami z gatunków alternatywnych, tj. Florence Welch czy Siouxsie. Pop miesza się z takimi gatunkami jak post punk czy indie pop.
Oryginalna, świeża, kreatywna, artystka, która nagrała dwie bardzo dobre płyty. Krytycy wróżą jej karierę na miarę Nosowskiej i Bartosiewicz w latach 90-tych.
O dziwo wielu ją porównuje do Nosowskiej a dla mnie jest zupełnie inna. Nosowską kojarzę z płyt Hey'a z lat 90-tych a Koteluk nie jest aż tak rockowa. Kaśka Nosowska solo dla mnie jest bardziej elektroniczna. Może obie maja podobną wrażliwość i wyjątkowe teksty, ale wg mnie Mela to po prostu Mela Koteluk ktoś nowy, za to własny i odrębny.
Miłego dnia z moim nowym odkryciem.
środa, 25 marca 2015
Zaskakujące i odkrywcze I - Mama Kin
Rozpoczynam kolejne zestawienie.
Zatytułowałam je "Zaskakujące i odkrywcze", tak więc następne siedem odsłon to będą artyści, których odkryłam niedawno lub znałam, ale zaskoczyli mnie czymś odkrywczym i nowym w ostatnich latach.
Na początek zabieram Was w bajeczną podróż z dźwiękiem do dalekiej, ale jakże inspirującej Australii.
Zestawienie rozpoczyna Danielle Caruana, która występuje pod pseudonimem scenicznym i artystycznym Mama Kin.
Pochodzi z licznej i bardzo muzykalnej rodziny, wszyscy z jej rodzeństwa grają na instrumentach muzycznych, sama Danielle również uczyła się przez kilkanaście lat gry na pianinie. Najmłodsza z rodzeństwa słuchała i inspirowała się tym czego słuchało jej starsze rodzeństwo, m.in: blues i gospel (Aretha Franklin, Nina Simone, the Pretenders and Joan Armatrading), oraz country: Jerry Lee Lewis, Johnny Cash, Dolly Parton, Ray Charles, a także Elvis Presley. Włącza i zalicza do swoich inspiracji również takich artystów jak: Stevie Wonder, Dr John, The Cure, The Police, Prince czy Michael Jackson.
Obdarzona głębokim, grubym bluesowym głosem, który jest jednocześnie ciepły i hipnotyzujący, sama tworzy teksty i muzykę swoich utworów.
Odkryłam ją jako wokalistkę kilka tygodni temu, wiedziałam, że jest żoną innego mojego ulubionego muzyka John'a Butler'a, (napisał i zadedykował specjalnie dla niej utwór "Daniella"), ale gdy odkrywałam John'a nie słuchałam jak śpiewa i co tworzy jego żona. Więcej o Johnie znajdziecie tutaj z mojego wcześniejszego wpisu:
http://expressyourselfmom.blogspot.com/2014/10/2-meskie-granie-john.html
Poznali się przez brata Danielli, który był członkiem zespołu John'a i od 1999 roku tworzą udane małżeństwo. Daniella poświęciła się wychowaniu ich dwójki dzieci, gdy podrosły sama zajęła się profesjonalnie i na cały etat muzyką.
Do dnia dzisiejszego wydała dwa albumy: "Beat and Holler" 2010 i "The Magician's Daughter" 2013.
Muzyka Mamy Kin łączy wiele gatunków od bluesa, folku na popie kończąc. Dobrze ta muzyka się sprawdza na koncertach, dlatego Danielle jest na nie często zapraszana, ale fajnie brzmi też w zaciszu domowym, góruje pianino, gitara, ale słychać też urocze przeszkadzajki, które osobiście uwielbiam. Przede wszystkim jest szczera, radosna i urocza, wrzuciłam w playlistę również sesje ze studia, gdzie widać jej "prawdziwe oblicze".
Sama mówi, że jej pseudonim Mama Kin dobrze ją odzwierciedla, bo jest matką, "Mama" o czym zawsze chętnie wspomina i potwierdza, że rodzina jest dla niej najważniejsza, drugi człon "Kin" oznaczający ród, krewnych, też pasuje, bo w skład jej zespołu wchodzą bracia.
Danielle podobnie jak jej mąż jest zagorzałą aktywistką, pacyfistką i obrońcą środowiska. Fascynuje się ekologią i medytacją. Często angażuje się w rożne kampanie i bierze udział w koncertach charytatywnych organizowanych dla potrzebujących z mężem lub solo.
Jak dobrze, że mamy internet, you tube i portale społecznościowe, bo gdyby nie to, to z Mamą Kin mogłybyśmy się nigdy nie spotkać. Nieprędko będę w Australii :-)
Bardzo odkrywcza, pełna ekscytacji, kolorowa (jak Danielle na scenie) podróż, która nie pozwala odejść, tylko hipnotyzuje i wciąga coraz głębiej. Porwana całkowicie przez Mamę Kin, pozwalam się dalej porywać i chcę ją odkrywać coraz bardziej.
Moje odkrycie nr 1 Mama Kin, polecam, więcej na http://www.mamakin.com/
poniedziałek, 16 marca 2015
Muzyka filmowa - soundtrack VII Underground
Siódma odsłona muzyki filmowej, którą chcę zaproponować to Goran Bregović i soundtrack do filmu Emir'a Kusturicy pt. "Underground".
Goran Bregović jest znany polskiej publiczności i polskiemu słuchaczowi m.in.: za sprawą popularnego albumu wydanego w roku 1999 wraz z Kayah pt. "Kayah i Bregović", który bardzo głośno i szeroko rozszedł się na rodzimym rynku muzycznym (ponad 700 tys. egzemplarzy). Zawierał takie hity, jak: "Prawy do lewego" czy "Śpij, kochanie śpij", przy których bawiła się cała Polska od dyskotek, klubów, zabaw ludowych po wesela. Później współpracował również z Krzysztofem Krawczykiem ("Mój przyjacielu").
Więcej o Kayah moim okiem w zestawieniu pt. Polska biało-czerwoni:
http://expressyourselfmom.blogspot.com/2014/09/polska-biao-czerwoni-odsona-i-sza.html
W latach 90-tych ja również poznałam Bregovicia, ale trochę wcześniej i nie za sprawą wspomnianego wyżej albumu z Kayah, tylko za sprawą filmu "Underground" oraz "Arizona Dream" (z Johnny'm Depp'em i Faye Dunaway z rolach głównych). Reżyserem obu filmów jest Emir Kusturica a Goran odpowiada za muzykę do nich. Kusturica i Bregović kiedyś przyjaciele, zerwali współpracę po filmie "Underground".
Razem współpracowali wcześniej przy innym obrazie pt. "Czas Cyganów", kilka utworów Bregovicia znajduje się na ścieżce dźwiękowej do filmu Kusturicy "Biały kot, czarny kot", ale za składankę do tego filmu odpowiada już kto inny.
Album "Kayah i Bregović" znam, ale o tyle nie przypadł mi do gustu, że nie odkryłam na nim niczego nowego, wszystkie zaproponowane na nim piosenki znałam wcześniej, właśnie z filmów i w wykonaniu m.in. Iggy'ego Pop'a.
Kayah wykonała je cudnie i napisała do nich dobre teksty, ale nie była to dla mnie świeża, nowa muzyka, tylko covery odegrane po polsku.
Muzyka w obrazach Kusturicy gra bardzo ważną rolę i wypełnia oraz dopełnia sceny. W ujęciach często pojawia się orkiestra, która towarzyszy głównym bohaterom.
Serbowie tak jak inni mieszkańcy Bałkanów są narodem bardzo śpiewnym, tanecznym i muzycznym. Muzyką wyrażają ból, śmiech, namiętność, miłość czy smutek. Każde spotkanie kończy się śpiewami i tańcem, w ten sposób opisują emocje, muzyka to dla nich język i sposób porozumiewania się. I to słychać u Bregovicia.
Bregović to twórca bardzo żywiołowy, jego utwory potrafią podnieść z krzesła i wprawić w bardzo dobry nastrój, niosą ze sobą bardzo pozytywną nutę. Bregović występuje wraz ze swoją orkiestrą. Utwory Bregovicia to bogata aranżacja na orkiestrę, są i instrumenty dęte, i bębenki, przeszkadzjaki oraz chórek (początkowo męski, później również i damski), wszystko utrzymane w stylistyce bałkańskiego folku, bałkańskiej muzyki etnicznej z domieszką popu i elementów elektronicznych. Jest głośno, wszystkiego pełno, ale zagrane w takim połączeniu, że nic nie męczy ucha.
„Jugosławia to skrzyżowanie wielu światów: prawosławnego, katolickiego, muzułmanów", mówi Bregović. „Z muzyką, nie mam do reprezentowania nikogo oprócz siebie - bo mówię pierwszym językiem świata, w którym każdy rozumie słowo muzyka." cyt. z Wikipedii.
W muzyce Bregovicia słychać wpływy Romskie, serbskiej tradycji bałkańskiej, ale zapraszał do współpracy także innych wokalistów z pogranicza zupełnie innych gatunków muzycznych, takich jak Cesaria Evora, wspomnianego Iggy Pop'a czy wokalistkę z Izraela Ofrę Haza, którzy swoim innym, świeżym wpływem dodali nowego tchnienia i wyrazu wykonywanym utworom. Do playlisty dodałam również cudowny utwór Gorana do filmu "Królowa Margot" zaśpiewany właśnie przez Ofrę Hazę pt. "Elo Hi". Jak widać i słychać Bregović to także wzruszenie, wyciszenie, melancholia i refleksja.
Znany i kochany na całym świecie, zasługuje na to, by go słuchać, ponieważ dostarcza nam cudownych emocji poprzez swoją muzykę, a to czy wolicie go słuchać po polsku z Kayah czy szeptanym Iggy'm to już nie ma takiego znaczenia, ważne że muzyka dostaje się do naszego wnętrza, nas porusza i wzbogaca.
Za co kocham najbardziej Goran'a Bregovicia: za "Mesecinę", "Ringe ringe raja", "Elo Hi" i za to, że dzięki niemu wracają wspomnienia ze studiów,
wspomnienia między - kierunkowych, wspólnych wyjazdów na zieloną szkołę ze slawistyką,
wspomnienia gitary i śpiewów przy ognisku,
wspomnienia tańców do rana przy dźwiękach "Meseciny"
i za wspomnienia moich znajomych z filologii bałkańskich oraz naszych bałkańskich wykładowców......................
Recenzja filmu "Underground" poniżej:
http://www.filmweb.pl/reviews/Underground-2039
czwartek, 12 marca 2015
Muzyka filmowa - soundtrack VI Magnolia
Szósta odsłona soundtracku na moim blogu to muzyka z filmu Magnolia.
W rolach głównych w filmie Paula Thomasa Andrsona wystąpili Tom Cruise i Julianne Moore a na soundtracku do tego filmu rolę główną zagrała Aimee Mann.
Jej muzyka zainspirowała Jon'a Brion'a, który zajął się złożeniem materiału muzycznego do tego filmy i oparł go głównie na muzyce Mann.
Aimee Mann gra w sposób spokojny, wyciszony, melancholijny i bardzo przystępny dla słuchacza, melodia rytmicznie wpada w ucho. Popowo na pograniczu folku i rocka. Nie jest nudna, ciekawa linia wokalu i męskich chórków, perkusja wyciszona, znajdziemy w niej także solówki gitarowe a i zagra flet poprzeczny.
Moje szczególnie ulubione to Built that wall, Save me czy Momentum.
Obok Aimee na soundtracku są Harry Nilsson i jego "One" utwór otwierający dzisiejszą playlistę, Brytyjka Gabrielle i jej wielki hit "Dreams" (któż go nie zna) śpiewającą czarodziejskim soulowym głosem, czy grupa Supertramp (ich utwory z sountracku Magnolia znalazłam tylko w wersji "live", nie lubię wrzucać live'ow, ale wybaczcie nie znalazłam innych wersji), wykonująca utwory z pogranicza pop rock'a i soft rock'a.
Cała muzyczna ekipa zebrana na potrzeby tego filmu sprawia, że składanka ma w sobie dużo otulającego ciepła i jest taka delikatnie pocieszająca, zatrzymuje na chwilę i aż prosi o krótką refleksję, bardzo optymistyczna - przynajmniej dla mnie.
Moje wspomnienia związane z tym filmem i soundtrack'iem to początek znajomości z moim mężem i jego znajomymi, którzy właśnie mi podsunęli tę składankę. Bardzo kojarzy mi się z naszymi pierwszymi spacerami, rozmowami do rana, graniem w brydża, poznawaniem nowych ludzi, przesiadywaniem w parkach, zakochaniem, wspólnym oglądaniem filmów i z wszystkim tym z czym kojarzy się z początek związku dwojga młodych ludzi :-)
Magnolię bardzo lubię, często wracam do tego wydawnictwa i jest to jeden z moich ulubionych albumów związanych z muzyką filmową. Za klimat z całą pewnością odpowiada Aimee Mann, przyjrzyjcie się jej bliżej. Tworząc to zestawienie od początku wiedziałam, że ten film i muzykę również zaprezentuję i oto "dzisiaj nadejszła ta chwiła".
Poniżej link do krótkiej recenzji tego filmu, przeczytajcie i obejrzyjcie.
http://www.filmweb.pl/reviews/I+cing-2030
Miłego marcowego dnia :-)
piątek, 6 marca 2015
Muzyka filmowa - soundtrack V Romeo i Julia
Dotarłam do piątej odsłony mojego muzyczno - filmowego zestawienia.
Prezentuję dzisiaj ścieżkę dźwiękową do filmu Baz'a Luhrmann'a pt. "Romeo i Julia" z młodziutkim, szalonym, chudziutkim, zbuntowanym Leonardo di Caprio (jeszcze sprzed "Tytanika") oraz Claire Danes w rolach głównych.
Film "Romeo i Julia" jest z roku 1996, reżyser w latach późniejszych nakręcił takie znane filmy jak chociażby "Moulin Rouge" z Nicole Kidman, "Wielki Gatsby" ponownie z Leonardo czy "Australię".
Ścieżka dźwiękowa do filmu Romeo i Julia jest jedną z moich naj, naj, najbardziej ulubionych. Są na niej moi muzyczni ulubieńcy tacy jak Garbage, Radiohead czy The Cardigans.
Ścieżka dźwiękowa gra obok dwóch głównych bohaterów także dużą rolę w tym filmie i poświęcono jej wiele miejsca (widowiskowy bal, śpiew w kościele). Gdy akcja w filmie staje się szybka czy zabójcza towarzyszy jej również odpowiednia muzyka, gdy ma być romantycznie muzyka zmienia się w taki właśnie nastrój, chociażby Gavin Friday i jego "Angel". Muzyka podąża za fabułą, jest bardzo różnorodna i pełni piękne dopełnienie filmu.
Za muzyczną składankę do tego filmu odpowiada Nellee Hooper (wraz ze szkockim kompozytorem Craig Armstrongiem i Mariusem De Vries) producent, kompozytor, który gustuje w takich gatunkach jak trip hop, house, electronica czy rock i album do tego filmu jest utrzymany w takich dokładnie klimatach.
Sam Hooper współpracował zawodowo z takimi muzykami jak:
Bjork, No Doubt, Madonną, Massive Attack, Gwen Stefani, Garbage, Soul II Soul, Smashing Pumpkins czy Sinead O'Connor.
Zebrani muzycy to sama śmietanka gatunków, jest i pop (Des'Ree, THe Cardigans), szeroki rock (Everclear, Butthole Surfers, Mundy) i alternatywa (Garbage, Radiohead, Stina Nordenstam). Niestety nie znalazłam w necie cover'u piosenki Prince'a pt. "When doves cry", wykorzystanego w tym filmie, pamiętacie tego małego czarnoskórego chłopca Quindon'a Tarver'a, który śpiewał ją w kościele - cudo.
Utwór, który podoba mi się najbardziej z tego soundtracku to Radiohead i "Talk show host".
No i ten wzniosły, patetyczny, klasyczny początek "O Verona" (pierwszy na playliście) ciary na całym ciele.
Nie wiem jak Wam, ale mi ta konkretnie adaptacja romantycznej sztuki Szekspira bardzo odpowiada i pamiętam, że jako młode dziewczę, gdy oglądałam ten film robił na mnie ogromne wrażenie. Były strzelaniny, wspomaczage, romantyczna miłość, pościgi, kolorowy Merkucio, gangi, dramat, nawet łzy, nie tylko Romea za Julią, ale i moje za Romeo - Leo.
Miłego weekendu i kilka moich wspomnień z warsztatów #BlogRoku i ciekawego panelu #hejtolandia z wielkimi blogosfery. 03.03.2015 Warszawa.
Na koniec oczywiście nie może zabraknąć krótkiej recenzji samego filmu.
Polecam soundtrack, playlistę oraz dzieło Baz'a.
Remember_The_Name z dnia 16 grudnia 2008, filmweb.pl
"Historię Romea i Julii znają wszyscy. To archetypy kochanków po grób, a jednocześnie miłość, której droga najeżona jest kontrastami i przeszkodami. Tym razem po kultową historię sięga Baz Luhrmann. Jednak to jego kolejna nie-wierna ekranizacja. Wykorzystał dramat Szekspira, po to by zrobić film nowoczesny. Pełen oryginalnych pomysłów i zaskakujący w formie.
Poznajemy więc dwie rodziny. Na początku filmu akcja wrze, akurat członkowie dwóch familii prowadzą ze sobą spór, wymachując sobie przed nosami pistoletami. Pierwsza innowacja. Członkowie rodzin są ubrani w sposób nowoczesny, zazwyczaj w porozpinane desperacko koszule. Niektórzy z nich mają oryginalne fryzury, obowiązkowo każdy posiada pistolet, ale również nie byle jaki. Broń ozdobiona jest symbolami, przypominającymi trochę tatuaże, niekiedy herby. To wszystko reżyser pokazuje nam dosłownie, szybkie zbliżenia i dynamiczny ruch kamery sprawia, że się nie nudzimy. Obraz trochę pomysłowymi strojami i wyrazistymi scenami przypomina czasem teatr. Całą scenę poznania naszych przyszłych kochanków oglądamy w sposób nieco zabawny, niczym podchody, a jednocześnie miłosna gra. To wszystko przyciąga jak magnez. Czasem jednak razi zbyt nowoczesne podejście do sceny.
Aktorzy grają dostatecznie. Nie ma rewelacji, ale ich nie nudzi. Rolę Romea przyjął na swe młode barki Leonardo DiCaprio. Jego wybrankę serca zagrała nieco tajemnicza, ale też naturalnie urocza Claire Danes. Zadanie jest o tyle utrudnione, że film mimo tego iż jest innowacyjny, to dialogi bohaterów zachowane są w postaci liryki. Wszystkie wypowiedzi słyszymy, więc jako wiersz, co nieco utrudnia odbiór. Niektórym może to przeszkadzać, ale jest to ciekawa forma i na pewno zaskakuje.
Wielką zaletą filmu jest muzyka. Na początku słyszymy wzniosłą i poważną, która zapowiada nam tragedię. Lecz przez cały obraz przewijają się różnorodne style muzyczne. Możemy usłyszeć takie zespoły jak Radiohead, Garbage czy The Cardigans. Wszystko wprawia widza w nastrój tragicznej miłości i przejaskrawianego, upalnego miasta.
Uważam, że film warto obejrzeć. Na pewno nie jest bardzo wierną ekranizacją dramatu Szekspira, ale historia Romea i Julii przedstawiona jest w sposób ciekawy. Do obrazu chętnie się wraca, a niektórych scen nie sposób zapomnieć. Nie jest to na pewno film znakomity, ale raczej dobry. A więc polecam, bo kto wie, czy ktoś jeszcze odważy się sięgnąć po tak popularną historię i opakować ją w nowoczesny film. Całe przesłanie jest zachowane, a to przecież najważniejsze. Może zbyt kolorowo i dosłownie, ale to przecież też jest przyciągające".
Poznajemy więc dwie rodziny. Na początku filmu akcja wrze, akurat członkowie dwóch familii prowadzą ze sobą spór, wymachując sobie przed nosami pistoletami. Pierwsza innowacja. Członkowie rodzin są ubrani w sposób nowoczesny, zazwyczaj w porozpinane desperacko koszule. Niektórzy z nich mają oryginalne fryzury, obowiązkowo każdy posiada pistolet, ale również nie byle jaki. Broń ozdobiona jest symbolami, przypominającymi trochę tatuaże, niekiedy herby. To wszystko reżyser pokazuje nam dosłownie, szybkie zbliżenia i dynamiczny ruch kamery sprawia, że się nie nudzimy. Obraz trochę pomysłowymi strojami i wyrazistymi scenami przypomina czasem teatr. Całą scenę poznania naszych przyszłych kochanków oglądamy w sposób nieco zabawny, niczym podchody, a jednocześnie miłosna gra. To wszystko przyciąga jak magnez. Czasem jednak razi zbyt nowoczesne podejście do sceny.
Aktorzy grają dostatecznie. Nie ma rewelacji, ale ich nie nudzi. Rolę Romea przyjął na swe młode barki Leonardo DiCaprio. Jego wybrankę serca zagrała nieco tajemnicza, ale też naturalnie urocza Claire Danes. Zadanie jest o tyle utrudnione, że film mimo tego iż jest innowacyjny, to dialogi bohaterów zachowane są w postaci liryki. Wszystkie wypowiedzi słyszymy, więc jako wiersz, co nieco utrudnia odbiór. Niektórym może to przeszkadzać, ale jest to ciekawa forma i na pewno zaskakuje.
Wielką zaletą filmu jest muzyka. Na początku słyszymy wzniosłą i poważną, która zapowiada nam tragedię. Lecz przez cały obraz przewijają się różnorodne style muzyczne. Możemy usłyszeć takie zespoły jak Radiohead, Garbage czy The Cardigans. Wszystko wprawia widza w nastrój tragicznej miłości i przejaskrawianego, upalnego miasta.
Uważam, że film warto obejrzeć. Na pewno nie jest bardzo wierną ekranizacją dramatu Szekspira, ale historia Romea i Julii przedstawiona jest w sposób ciekawy. Do obrazu chętnie się wraca, a niektórych scen nie sposób zapomnieć. Nie jest to na pewno film znakomity, ale raczej dobry. A więc polecam, bo kto wie, czy ktoś jeszcze odważy się sięgnąć po tak popularną historię i opakować ją w nowoczesny film. Całe przesłanie jest zachowane, a to przecież najważniejsze. Może zbyt kolorowo i dosłownie, ale to przecież też jest przyciągające".
Miłego weekendu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)